Ralph dostał obiecany urlop, lecz już po tygodniu musiał wrócić do służby. Pewna daleka kolonia, zbudowana w rejonie dużych złóż gazu, odwróciła się od swych przełożonych i wojna z rebeliantami rozpoczęła się na dobre. Co gorsza, mieli oni dużo dobrego sprzętu. Jako, że wszystko, co jeździło czy też latało, zużywało gaz, nie mieli żadnych problemów z zaopatrzeniem. Zmobilizowano wszystkie siły do walki z rebelią. Liczebność zdradzieckiej armii nie była wielka, ale rekompensowała to ilość ciężkiego sprzętu.
13 czerwiec 2078, Na patrolu, 02:27
- Przerwali mi urlop i już łażę od ładnych paru dni na patrole...
- Pociesz się tym, że i u nas w bazie tymczasowej kiepawo. Co chwila bomby lecą. Te sukinsyny mają chyba stosy fabryk bomb.
- A u mnie nic ciekawego... czasem trzeba unieszkodliwić parę czołgów... Dowództwo zarządziło, że żadnych czołgów nie można niszczyć, bo to przynosi duże straty i nam. Mniejsza o to, że zatrzymanie tej kupy stali pociąga za sobą więcej strat w ludziach niż wysadzenie jej w powietrze... Czasem też trzeba rozminować teren, ale to raczej odpoczynek niż robota. Zdarza się też, że jakaś nasza baza utonęła pod deszczem bomb i trzeba pozbierać, to co się da. Nie jest wesoło, tak czy inaczej.
- Słyszałem, że te dupki ponoszą też duże straty, więc może niedługo się skończy ten bezsens.
- Lepiej nic nie mów. Słyszałem, że wczoraj z całej naszej kompanii wyborowej marines nic nie zostało. Jeśli cokolwiek się zmienia, to tylko na gorsze.
- Być może. Muszę już kończyć, bo nadchodzi nalot i wszystko w bazie wyłączają, żeby się nie rzucała zbytnio w oczy.
- To na razie.
Ralph był poirytowany całym tym zajściem z rebelią. Zamiast wysłać swoich najbardziej zaufanych ludzi na daleki teren, to wysłali masę awanturników. A gdy się okazało, że to jedna z najbardziej wydajnych i bezpiecznych kolonii, nikt nie chciał stamtąd wyjeżdżać, a dowództwo też zbytnio nie kwapiło się do zmian. No a teraz... masa całego sprzętu jedzie przeciw nim, a rebelia trzyma się całkiem dobrze. Tymczasem zaczęli się pokazywać Zergowie... gorzej być chyba już nie może.
Cały oddział maszerował bez zmian po trasie patrolu. Ralphowi zrobiło się chłodno, więc włączył ogrzewanie zbroi. Zbroje te mają minireaktor jądrowy, który daje sporo energii. Przynajmniej nie trzeba się martwić, że nagle ci cały prąd w zbroi siądzie i stracisz łączność. Ponadto pociski w każdej z luf Impalera są napędzane elektrycznie. Daje to niezły zasięg i celność.
Czujniki coś wywęszyły.
- Stać! Pole minowe! Saperzy naprzód! - zarządził.
Dostał dowództwo "swojego" plutonu. Robotę spełniał dobrze, nikt przynajmniej nie narzekał. Od czasu jednak, gdy cały jego pluton został zabity przez pojedynczego kapłana, obawiał się dowództwa. Obawiał się, że nie podoła zadaniu. Wolał zostać żołnierzem, wykonującym swoje rozkazy, niż brać sporą odpowiedzialność za innych. Gdyby przed którymś z napotkanych pól minowych nie zareagował, cały oddział wyleciałby w powietrze. Teraz są stosowane nowoczesne typy min, które wybuchają w dogodnym momencie, zadając jak największe straty. Nawet nadepnięcie na taką minę nie musi jej detonować. Miny są wyposażone w system łączności między sobą i motion-trackery, co czyni je szczególnie niebezpiecznymi. Jednak nie są chronione przed wykrywaczami metalu. Ralph trafił jednak kiedyś na odmienny typ min. Były to miny w całości z tworzywa (!), całkowicie odporne na wykrywacze. Gdyby czujny żołnierz idący na przedzie nie zauważył "czegoś dziwnego wystającego z gruntu", to już byłoby po nim.
- Min jest kilkaset, sir. Nie zdołamy sobie z nimi szybko poradzić - usłyszał głos sapera.
- W takim razie trzeba je zdetonować - odpowiedział.
- Czy mamy zrobić to teraz?
- Poczekajcie chwilę - Ralph spojrzał na radar, by upewnić się, że żaden zabłąkany oddział nie trafi na miejsce detonacji.
- OK. Możecie przygotowywać ładunki. Niech zwiadowcy szukają drogi zastępczej.
Stary sposób. Oddział zakłada ładunki wybuchowe w pobliżu pola minowego i z bezpiecznej odległości je detonuje. Problemem jest to, że ktoś może znaleźć się w pobliżu w momencie wybuchu. Były przypadki, kiedy ktoś ginął w takiej eksplozji, nie spodziewając się niczego.
Winnym był zwykle ten, który nie wysłał sygnału do bazy o planowanej detonacji.
- Tu sierżant Deck z AE63, sektor 329-785. Przygotowujemy do wysadzenia pole minowe.
- OK. Zajmiemy się przekierowaniem oddziałów.
Ralph wiedział, że raczej nikt tędy nie będzie maszerował o tej porze oprócz nich, ale musiał trzymać się rozkazów.
- Sir, skończyliśmy.
- Czy jest droga zastępcza?
- Jest. Zwiadowcy prowadzą oddział.
- Bardzo dobrze, kapralu.
Oddział ominął pole minowe szerokim łukiem. Kiedy znalazł się poza zasięgiem wybuchu, Ralph zawiadomił bazę:
- Sierżant Deck z AE63, sektor 330-787. Wysadzamy pole minowe w sektorze 329-785.
- OK. Nie ma tam żadnych naszych oddziałów.
Po czym oznajmił towarzyszom broni:
- Przygotujcie się na małe conieco. Wszyscy na ziemię...
Na rozkaz wszyscy padli na ziemię. Ralph dokończył:
- Saperzy, odpalać ładunki.
Rozległ się potężny huk. Mimo, że żołnierze byli kilkanaście kilometrów za polem minowym, ziemia mocno zadrżała. Z pola minowego i okolicznej roślinności nie zostało zapewne nic.
Najciekawsze w tym wszystkim było to, że oddział Ralpha jeszcze wczoraj po południu przechodził tą drogą i nie napotkał żadnej miny. Rebelianci musieli je zrzucić z samolotów wieczorem.
- No a teraz kontynuujemy patrol. Miejcie oczy otwarte.
Było całkiem ciemno, a więc i niebezpiecznie. Żołnierze musieli polegać na swojej aparaturze i nie dających wiele światła w tę noc swoich dużych montowanych na ramieniu latarkach.
13 czerwiec 2078, Baza Tymczasowa, Centrum Łączności, 04:53
- Shit, ci dranie nigdy nie mają dosyć!
Całą bazą wstrząsały wybuchy. W momencie bombardowania baza przekierowywała wszelkie połączenia dalej, wyłączano wszelkie światła, a załoga schodziła do podziemnych bunkrów. Mimo to wróg zrzucał bomby tonami, mając zabudowania wykryte wcześniej przez niewidzialne dla radarów myśliwce. Ekipy reperujące pracowały praktycznie całą dobę.
Cisza. Żołnierze wiedzieli, że to już koniec ataku i czas wrócić na stanowiska.
- Eagle, otwieraj właz.
Wielki osobnik podszedł do włazu. Światło zapewniała pojedyncza latarka. Właz otwierał drogę do wysokich schodów. Następny korytarz prowadził do następnego włazu, będącego przejściem do właściwej bazy. Dwudziestu pięciu ludzi wstało z szerokich ławek i podążyło za olbrzymem, który był już na szczycie schodów i zbliżał się do drugiego włazu.
Zagrzmiała eksplozja. Wstrząs wszystkich rzucił na podłogę. Ci którzy już byli na schodach, pewnie nie wyjdą z tego cało.
- Mamy pewien problem - nagle powiedział prowadzący żołnierz, będący już przy wyjściu.
- Co jest, Eagle? - krzyknął ktoś z dołu.
- Wygląda na to, że wyjście wzięli diabli.
Eagle jeszcze raz poświecił latarką. Właz był uszkodzony. Żołnierz zauważył, że przy podłodze właz jest oderwany od mocowań, dzięki czemu można było zajrzeć przez kilka cali na zewnątrz. Położył się i latarką oświecił wnętrze centrum łączności. Okazało się, że strop w niektórych miejscach zawalił się, będąc przyczyną uszkodzenia włazu i ogólnych zniszczeń wewnątrz centrum.
Tymczasem na górę weszli już ci, którzy ucierpieli mniej podczas eksplozji.
- O Boże - usłyszał Eagle za sobą - Co z tym zrobimy?
Olbrzym nie zważając na słowa kolegi krzyknął w stronę schodów:
- Ma ktoś ładunki wybuchowe?!
Bez odpowiedzi.
- Ma ktoś cokolwiek, co da się wysadzić?
Bez odzewu.
- No to jesteśmy udupieni!
13 czerwiec 2078, Na patrolu, 05:16
- Halo Vortis, jesteś?
Nie słysząc odpowiedzi, Ralph pomyślał, że tej nocy bombardowania są częstsze niż zwykle.
Oddział był już niedaleko bazy. Dzielił go tylko most i kilkanaście kilometrów drogi.
- Sir, most jest zniszczony! - usłyszał Ralph.
Dla pewności sam podszedł do brzegu rzeki. Istotnie, most był przerwany.
- Ile mamy do następnego?
- Około siedemdziesiąt kilometrów na zachód. Po drodze mamy parę wrogich umocnień.
- Jest inna droga?
- Jest, ale jakieś czterysta kilometrów stąd.
- Więc zamówimy sobie transport - Ralph połączył się z bazą - Halo, baza? Deck z AE63, potrzebujemy Dropshipa.
- Jesteście za daleko od bazy! Nie możemy wysłać transportu. Over.
Dopiero teraz Ralph zauważył napis: Połączenie przekierowane. Spojrzał jeszcze raz na mapę...
- Co mamy zrobić, sir?
- A skąd mam do diabła wiedzieć, Bob? Przecież nie zrobię mostu pontonowego!
Jeszcze raz przemyślał sytuację.
- A więc mamy trzy wyjścia: czekać tu, aż nawiążemy łączność z bazą. Przebijać się na zachód. Albo zrobić maraton na kilkaset metrów.
Widząc zmęczenie żołnierzy długim marszem, odrzucił trzecią możliwość. Zresztą nawet jej nie brał na poważnie.
- Odpocznijcie sobie pół godziny, przez ten czas spróbujemy nawiązać połączenie. Potem idziemy skopać tyłki rebeliantom!
13 czerwiec 2078, Baza Tymczasowa, Centrum Łączności, 05:37
Wszyscy uwięzieni w bunkrze siedzieli teraz na ławach. Niektórzy byli potłuczeni, ale większość miała się dobrze.
- Czy ktoś ma jakiś pomysł? - spytał Vortis.
- Może po prostu zaczekamy na ekipę reperującą. W końcu ktoś się kapnie że nie ma łączności w bazie i nas odkopią.
- Czekanie to nienajlepszy pomysł - wtrącił się ktoś siedzący na końcu.
- Ma ktoś radio?
- Ja mam - odezwał się głos z ławy przy ścianie.
- To dlaczego nie mówisz do cholery!!
- Cała baza leży w gruzach. Wątpię, żeby głośnik działał, ale może będzie ktoś w pobliżu.
...
- Tu załoga centrum łączności. Jesteśmy uwięzieni w bunkrze. Czy ktoś słyszy?... Tu załoga centrum łączności...
13 czerwiec 2078, Baza Tymczasowa, Dok naprawczy dla pojazdów, 05:41
- Ktoś nadaje na częstotliwości ratunkowej...
- Nic nowego. Zobacz kto to.
Człowiek w roboczym ubraniu podszedł do radia.
- Centrum łączności poszło w piach. Zakopani w bunkrze.
- No to niezbyt ciekawie. Poza tym widzę, że całe zawalone.
- Zbieramy ekipę i idziemy do nich.
- Poczekaj chwilę, skończę naprawiać elektrykę w tym czołgu.
13 czerwiec 2078, Na patrolu, 05:54
- Nic z tego. Dziś nie przelecimy się Dropshipami. Zbierajcie ekipę.
Ralph nie był zadowolony z obrotu sprawy. Spojrzał jeszcze raz na most, na przeciwległy brzeg. Może z trzydzieści metrów, a tak wielka przeszkoda.
Żołnierze zebrali się.
- A więc wg moich informacji mamy pewien wrogi oddział broniący ocalałego mostu. Nie będę wnikał w szczegóły, mamy przejść przez tamten most.
13 czerwiec 2078, Baza Tymczasowa, Centrum Łączności, 06:23
- HEJ! Jest tam kto? - z zewnątrz dochodziły stłumione głosy.
- Tutaj! W bunkrze!
- OK! Przebijamy się do was!
Ratownicy byli już w środku. Musieli jeszcze pokonać kilka bloków betonu i feralny właz. Nie stanowiło to dla nich wielkiej przeszkody, gdyż byli dobrze wyposażeni.
- Coś słyszę... - rzekł niespokojnie Vortis.
Czekali w ciszy, przerywanej tylko działaniami tych z góry.
- ...to samoloty - mruknął Eagle.
Ktoś wybiegł na schody.
- Padnij na podłogę!!! - krzyknął przez otwór we włazie.
Kilka bomb spadło nieopodal.
- Padnijcie na podłogę albo się stąd wynoście!!! - krzyknął jeszcze raz.
Wybuch odrzucił go na schody. Usłyszał krzyki. Eagle wszedł na górę i spojrzał przez dziurę. Zapadła głucha cisza.
- Żyjecie?!
Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi. Zszedł na dół. Każdy z załogi wiedział, że obaj mechanicy nie żyją, jednak nikt tego nie powiedział na głos.
Znów nalot. Znów bombardowania. Bomba rozerwała właz i naruszyła konstrukcję bunkra. Strop zaczął się rozpadać. Ciężkie bloki betonu spadały na uwięzionych...
13 czerwiec 2078, Na patrolu, 09:27
Okazało się, że ten mały oddział broniący mostu to żelbetonowe konstrukcje z ciężkimi działami. Było już dosyć jasno. Nie było mowy o jakimkolwiek pokonaniu przeszkody. Ralph postanowił oddalić się z oddziałem na bezpieczną odległość, po czym jeszcze raz przemyśleć sytuację. Właśnie miał dać rozkaz odwrotu, gdy usłyszał głos jednego ze zwiadowców:
- Sir, wroga kompania piechoty podąża w naszym kierunku ze wschodu.
Ralph zrozumiał, że bez walki się nie obędzie.
- Niech każdy szuka schronienia w trawie lub w drzewach. Wyłączyć wszystko, przez co możecie zostać wykryci. Szukać dogodnej pozycji strzeleckiej. Gdy otworzę ogień, każdy ma zrobić to samo. Tylko nie zastrzelcie samych siebie. Wróg ma przewagę liczebną, więc się skoncentrujcie. Każdy ma strzelać za trzech. Pierwszy atak granatami. A teraz do roboty.
Ralph dobrze wiedział, że trawa w tym rejonie szybko się nagrzewa. Wykrycie przez podczerwień jest więc niemożliwe. Jedyny problem to wykrywacze metalu, więc nie będzie można dać im szans na podjęcie działań. Dodatkowo sytuację utrudnia przewaga liczebna... wrogich żołnierzy jest pewnie co najmniej setka, podczas gdy Ralph ma w oddziale trzydziestu siedmiu zbrojnych. Dobrze, że nie dostał żadnych żółtodziobów. No cóż, teraz nadszedł sprawdzian umiejętności dowódczych i strzeleckich.
Wrogi oddział zbliżał się powoli. Po dłuższej chwili Ralph mógł zobaczyć idących szeroką drogą wrogich żołnierzy.
"Jeśli każdy będzie leżał nieruchomo, motion-trackery też okażą się złomem".
Sam natomiast ukrył się za drzewem, by obserwować sytuację.
Jeszcze czterdzieści metrów.
"Tak, jest ich ze stu dziesięciu". Odpiął granaty ze zbroi i rozłożył je wygodnie na podłożu. Zerknął na polną drogę.
Dwadzieścia metrów do pierwszych stanowisk.
Wraża kompania najwyraźniej nie spodziewała się tego, że blisko ich fortyfikacji będzie krążył pojedynczy pluton przeciwnika.
Czołówka mija jego pozycję.
Słyszy wykrywacze metalu. Właśnie one mogą okazać się zgubne. Saperzy wysunęli się na przód.
Pytanie:
"Czy idąc polną drogą na swoim terenie z wykrywaczami metalu wykrywającymi jakiś złom w trawie, spodziewasz się, że tym złomem okaże się cały pluton wrogiej piechoty, przygotowany do odstrzelenia ci tyłka?"
Widocznie są optymistami, gdyż przestali węszyć i idą dalej. Rozstawienie żołnierzy świetne. Trzeba teraz tylko czekać, aż czołówka dojdzie do końcowych pozycji.
Jeszcze kilkanaście metrów do końca.
Kim dzisiaj będzie? Wilkiem czy owcą?
Pięć metrów.
Ma przecież czynnik zaskoczenia po swojej stronie. Jeśli więc ten oddział okaże się zmobilizowanymi w pośpiechu nowicjuszami, to zostanie wilkiem. Jeśli ma jednak do czynienia z weteranami, to nie ujrzy już następnego dnia.
Szybkim ruchem oderwał zawleczkę i rzucił granat we wrogie szeregi. Zdążył usłyszeć piszczące motion-trackery. Przeciwnik zdezorientowany. Eksplozja. Padł na ziemię. Widzi, jak z trawy wylatują granaty, prosto w żołnierzy wroga.
- Padnij!!! Zasadzka!!! - słyszy głos dowódcy kompanii.
"Weź się w garść Ralph! Weź się w garść do cholery!"
Mając w rękach Impalera z amunicją przeciwpancerną, wstał na równe nogi i otworzył ogień. Zaraz po nim z trawy zaczęły wyłaniać się coraz to nowe postaci. Przeciwnik był tak zaskoczony, że jeszcze kilkunastu spóźniało się z wykonaniem rozkazu padnięcia na ziemię. Ci byli pierwszymi, którzy padli martwi, szatkowani z sześciolufowego Impalera. Żołnierze z plutonu Ralpha, widząc, że reszta jest poza ich zasięgiem, rzucili się na ziemię i wyciągali kolejne granaty.
Ralph, zanim zdołał się ukryć, zobaczył nadlatujący dokładnie w niego granat.
Przypomniał sobie trening, który wcześniej uważał za debilny wymysł kogoś z dowództwa. Polegał on na tym, że na dużej sali treningowej rzucano specjalnie przygotowanymi na tę okazję granatami z mechanizmem elektronicznym w stronę żołnierzy, a ci mieli, w zależności od czasu jego lotu albo odskoczyć, albo go odrzucić(!). Jeśli żołnierz za późno go odrzucił, rozlegał się dźwięk oznaczający, że w prawdziwej walce byłoby po nim. Jeśli natomiast odskoczył, a był go w stanie odrzucić, to dostawał również punkt ujemny. To wszystko brzmiało absurdalnie, ale Ralph przekonał się teraz, że w bitwie coś takiego przydałoby się. Wtedy egzamin zdał bez problemów.
Tylko że teraz nie nadlatywał w niego rozbrojony piszczący granat, tylko prawdziwy rozsadzacz mięcha. Miał ułamek sekundy na decyzję.
"Pieprzyć dowództwo" pomyślał i odskoczył najdalej jak mógł. Zanim granat wybuchł, odczołgał się na bezpieczną odległość. Eksplozja była jakby potężniejsza. Dopiero teraz przypomniał sobie, że przy drzewie zostawił cztery granaty. Teraz drzewo poszło w drzazgi, on został bez granatów i mógł co najwyżej ubezpieczać innych. Tak też zrobił. Gdy się podniósł, zobaczył następne granaty w powietrzu, lecące na drogę. Odezwały się następne strzały. Zauważył, jak paru jego żołnierzy wychodzi z trawy i zza drzewa próbuje zaskoczyć wroga.
Następna seria granatów i eksplozji.
Ralph był pewien, że wróg nadal ma przewagę liczebną. Czynnik zaskoczenia został utracony, co najwyżej teren mają po swojej stronie. On i jego żołnierze włączyli już radio.
- Sir, mam tu paru trupów na środkowej pozycji.
- Musisz zabrać im granaty i robić co się da, idę do ciebie.
- Sir, tu zachód. Chronią nas drzewa, ale ogień jest tak silny, że nie możemy nic zrobić.
- Zostawcie jednego-dwóch ludzi i spróbujcie z innej strony.
Nadmiar wiadomości go przytłaczał. W wielu miejscach były problemy.
- Sir, wschód, wróg próbuje się przełamać.
- Zachód, straciliśmy naturalną osłonę.
- Środek, ponosimy straty w ludziach...
- Wschód, zauważyłem czołgi.
Dotarł do niego tylko komunikat o czołgach.
- Czyje te czołgi i ile ich jest?
- Trzy. Mają wrogie oznaczenia.
- Shit. Broń przeciwpancerna na wschód!
- Zrozumiałem.
- Macie jeszcze amunicję?
- Kilkanaście pocisków przeciwpancernych.
- No to wyślijcie te czołgi do wszystkich diabłów! Over.
Czołgi były kilkadziesiąt metrów od pierwszych żołnierzy, więc czasu było trochę. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Dwóch żołnierzy z bazookami ładowało pociski w trawie. "Cholera, niech lepiej trafią te czołgi" - myślał Ralph, gdy odpierał ataki wroga na "środek". Zostało tam tylko paru ludzi, dostrzegł już pięciu "swoich" martwych.
Pierwsze dwa pociski poleciały w kierunku czołgów. Jeden uderzył w wieżyczkę. Ludzie z bazookami przemieścili się trochę, aby nie zostać namierzonymi przez swych ogromnych przeciwników. Następna seria. Tym razem obie rakiety trafiły w już uszkodzony czołg, niszcząc go zupełnie. Tym razem jednak dwa pozostałe otworzyły, acz niecelny, ogień.
- Saperzy! Podkraść się od tych sukinsynów i wysadzić ładunkami w powietrze!!! Przeciwpancerni jeszcze jedna seria!
Z nowego miejsca poleciały ostatnie dwie rakiety. Każda uderzyła w oddzielny czołg.
Saperzy mieli trudne zadanie, gdyż załoga zniszczonego czołgu przetrwała i wychodziła z niego. Podkradli się do jednego z czołgów i założyli ładunki, jednak drugi był osłaniany przez załogę trzeciego.
- Mamy tu problem, sir. Jeden ładunek założony, ale drugi czołg jest ochraniany przez czterech żołnierzy. Nas jest tu tylko dwóch.
- To wynoście się stamtąd i odpalcie ładunek - głos Ralpha prawie w całości zagłuszały strzały.
Po kilkunastu sekundach wybuchł drugi czołg. Prawdopodobnie wybuch zabił osłaniających i unieruchomił ostatni czołg.
- Seria przeciwpancerna!
Dwie następne rakiety wyleciały w kierunku celu. Tym razem trafiła tylko jedna.
- No dalej, rozwalcie sukinsyna!!
Następne rakiety zniszczyły czołg zupełnie.
Tymczasem straty rosły... tak w oddziale Ralpha, jak i w oddziale wroga.
"Trzeba się rozejrzeć, jakie szanse mamy..." pomyślał Ralph i wysunął się na drogę. Na drodze nie było już żywej duszy, ale wielu wrogów znajdowało się zapewne już w ukryciu.
- Co... się... u ... was... dzieje...!
- Zachód, trzymamy się dobrze. Ogień ustał i wróg wycofuje się.
- Wschód, odparliśmy atak wroga.
Najciężej w strefie środkowej.
- Środek, odwrót! Przeciwpancerni na wschód! Saperzy dołączyć na zachód!
Ralph zabrał granaty martwym żołnierzom. Nie czynił tego z radością, ci ludzie nie zginęliby, gdyby czekał na łączność z bazą. A teraz sytuacja jest beznadziejna, bo straty są duże, a most pozostanie niespełnionym marzeniem.
- Wschód, wróg wyeliminowany.
- Bardzo dobrze, zbierzcie amunicję i dołączcie na zachód.
- Sir, droga na zachód jest obsadzona.
Wyglądało na to, że wrogi oddział chroni się w drzewach pośrodku.
- Otoczyć i zniszczyć!!! - krzyknął Ralph.
Teraz kilkanaście granatów załatwiłoby sprawę.
- Sir, ogień jest bardzo silny.
- Obrzućcie granatami! Czymkolwiek! Macie nawet pociski przeciwpancerne! Zniszczyć za wszelką cenę w amunicji, nie wystawiać na ryzyko żadnego człowieka.
Ralph czuł, że liczebność jego plutonu mocno stopniała, a karabiny same nie strzelają. Trzeba ludzi. Dużo ludzi. Ale teraz ma ich mniej niż wrogi oddział, chociaż pewnie przeciwnik nie zdaje sobie z tego sprawy.
W powietrze po raz kolejny wyleciały granaty, a po chwili w kierunku wroga poszły rakiety przeciwpancerne.
- Tu zachód. Wróg chyba się poddaje.
- Upewnijcie się, już do was idę.
Ralph miał już wstać, gdy poczuł na plecach lufę Impalera. "No to, qrwa, po mnie" - pomyślał.
- No, Ralph, pierwszy raz mnie tak zaskoczyłeś - poznał głos od razu. To był Blake.
Zawsze na treningach w parze miał Blake'a. Był jego kolegą mimo, że zawsze to Blake był górą. Zwykle razem zostawiali w tyle wszystkich innych we wszelkich rodzajach treningów, gdyż obaj byli utalentowani. Ale to Blake był bardziej zdolny. Potem wyjechał na służbę daleko na północ. Od tej pory już nie spotkał Ralpha. A Ralph całkiem zapomniał o tym, że w tej wojnie jest jego przeciwnikiem.
Teraz zastanawiał się, co zrobi jego dawny kolega. Pewnie tą lufą zrobi mu taką dziurę we flakach, jakiej jeszcze świat nie widział. Nawet się nie odwrócił w jego stronę, gdyż był pewien, że jest zgubiony.
- Wiedziałem, gdzie twój pluton ma patrole. Sławny pluton AE63. Ludzie mi zazdrościli, że znałem osobiście Ralpha Decka. Znaliśmy dokładnie trasę twojego patrolu. A ci z dowództwa nie lubią chodzących legend, więc postanowili cię sprzątnąć.
- Za pomocą min i rozwalonego mostu? - spytał Ralph.
- Nie tylko - Blake popatrzył na zegarek - w tej chwili w pobliżu rozwalonego mostu krąży kilka plutonów. Tak na wszelki wypadek, gdybyś nie wlazł na miny.
- Ale nie przewidzieli, że...
- ...że będziesz się pakował na najlepiej strzeżony most w okolicznych sektorach. To prawda - dokończył Blake.
- I co? Teraz mi wyprujesz flaki tym cackiem? Pewnie dadzą ci parę odznaczeń i awans.
Blake natomiast rzucił na ziemię Impalera.
- To ja tu jestem przegranym. Jak spostrzegłem, że straciłem 70% ludzi i trzy czołgi z załogami, wiedziałem, że mam do czynienia z legendą.
W tym momencie ktoś połączył się z Ralphem:
- Sir, przeciwnik poddał się.
...
- A więc poddaję się. Zostałem twoim jeńcem.
- Przecież w mojej bazie dostaniesz wyrok śmierci za zdradę. Wracaj do swoich.
- Też zginę. Ta wojna jest dla nas przegrana. Tak czy inaczej jest po mnie. Czego miałbym się nie przydać twoim dowódcom i nie powiedzieć im, co ich czeka dalej na północy? Mam stopień majora więc wiem o wielu sprawach.
- Na przykład?
- Na przykład o takich, że wczoraj wydali wyrok śmierci na twojego przyjaciela Vortisa.
- Co?!!
- Tak, przyjacielu. Vortis nie żyje. Bomby spadają tam od północy. Niemożliwym jest żeby ktoś przeżył to piekło.
- Pieprzone sukinsyny!!!
- Też tak myślałem cały czas. Nie miałem wyjścia, musiałem zostać dowódcą ich oddziału. To nie zależało ode mnie. A teraz kręcę się z żołnierzami w pobliżu tego przeklętego mostu.
- ..Sir, rozbroiliśmy przeciwnika... Oczekujemy dalszych rozkazów.
- Spróbujcie się połączyć z bazą - Ralph nie wiedział, czy bombardowania to prawda.
- Sir, baza nie odpowiada.
...
- Sam widzisz. Oni chcieli cię zniszczyć.
- Ale dlaczego Vortisa też?
- Też kiedyś należał do plutonu... był jedynym który już nie był w plutonie a jeszcze znajdował się wśród żywych.
13 czerwiec 2078, Na patrolu, 10:41
Straty w ludziach były duże po obu stronach. Z plutonu Ralpha nieżywych było siedemnastu ludzi na trzydziestu dziewięciu, a w kompanii Blake'a zostało trzydziestu czterech żywych.
Teraz wszyscy maszerowali na południe. Było przed nimi dwieście kilometrów do najbliższej bazy.
Z Ralphem nawiązał połączenie pułkownik.
- Deck, co ty tam do cholery wyprawiasz tyle czasu?
- Straciłem siedemnastu ludzi, zabiłem kilka tuzinów, zniszczyłem trzy czołgi, wysadziłem pole minowe i pokonałem ładnych kilkaset kilometrów w ciągu ostatniej doby.
- Deck, słuchaj, masz jakieś dwieście dwadzieścia kilometrów do naszej najbliższej bazy. Wynoś się stamtąd natychmiast, bo pełno wrogich oddziałów się kręci w pobliżu.
- Jak wiele?
- Ze wschodu dwie kompanie, z północy kompania, z zachodu aż trzy kompanie. To tak szacunkowo. Zbliżają się do ciebie, więc wiej stamtąd ile sił w nogach. W bazie mamy trochę żołnierzy i sprzętu, także tam będziesz bezpieczny.
- Co z bazą północną, sir.
- Cała zrównana z ziemią. Żadnej łączności. Ewakuowały się dwa czołgi. Załoga mówi, że istne piekło. Nic ponoć nie zostało. A z tego co widzimy na radarze, to coraz to nowe fale nalotów sprzątają to, co zostało. Jak mówiłem, lepiej się rusz, bo mają do ciebie kilkanaście kilometrów. Nie jestem w stanie powiedzieć czy mają sprzęt. Nie masz absolutnie żadnych szans w walce z nimi, nawet jeśli posługiwaliby się samymi nożami. Następne nasze oddziały mają wylądować dopiero jutro, więc do tego czasu musimy się utrzymać.
- Zrozumiałem.
Ralph wiedział, że teraz ma bardziej przerąbane niż kiedykolwiek. W dogodnej sytuacji jego pluton rozbił całą kompanię tracąc prawie pół stanu, a teraz ma przeciwko sobie cały batalion wojska. Pułkownik ma rację. Trzeba się pospieszyć.
- Czego mi nie powiedziałeś, że wysłali cały batalion na poszukiwania? - zapytał Blake'a.
- Batalion?!
- Dobrze wiedziałeś. Nigdy nie lubiałeś przegrywać. A teraz obaj jesteśmy udupieni. Powiedz mi czy mają sprzęt!
- Skąd mam wiedzieć u diabła?!
- Jak mogłeś walczyć po stronie tych szaleńców?
- Mówiłem ci, że to nie zależało ode mnie.
- Ale za nic stopnia majora nie dają.
- Nie wiem o co ci chodzi! Gdybym chciał oglądać cię martwego, zastrzeliłbym cię od razu!
Ralph o tym nie pomyślał.
- Przepraszam Blake. Masz rację.
Ralph spojrzał na radar i niemalże w tej chwili odezwał się głos ludzi ze zwiadu:
- Sir, wrogie jednostki są 5 kilometrów od nas. Mamy jeszcze 150 kilometrów.
- Za dużo. Nie zdążymy. Wszyscy przyspieszyć.
Dobrze wiedział, że półgodzinny odpoczynek to za mało na tak długi czas. Żołnierze byli nieludzko zmęczeni, a ścigały ich wypoczęte zastępy rebeliantów.
- Musimy zdążyć dotrzeć do bazy! Inaczej jesteśmy martwi!!!
Połączył się z pułkownikiem.
- Pułkowniku, ludzie są zmęczeni. Nie ma choć jednego dropshipa w bazie?
- Niech spojrzę... jest jeden, ale mechanicy coś przy nim robią. Zaraz się dowiem o co chodzi.
Pułkownik na chwilę się rozłączył po czym nawiązał połączenie z Ralphem.
- Dropship ma jakiś zastępczy silnik. Nie doleci tak szybko.
- Każda pomoc się przyda.
- OK, więc za 10 minut powinien lecieć do was. Tylko się ruszcie.
- Ludzie są zmęczeni, wleczemy się jak żółwie. Nic nie poradzę.
- Daj z siebie wszystko, Ralph. Już nie raz byłeś w beznadziejnej sytuacji i wychodziłeś z tego cało. Over.
...
- Sir, wojska wroga są 3 kilometry od nas - powiedział zwiadowca.
- Ile mamy jeszcze czasu?
- Dropship powinien być za 20 minut.
- Shit, prawdopodobnie nie zdążymy się wszyscy załadować...
Co zrobiłbyś na miejscu Ralpha?
1. Kontynuował marsz w kierunku Dropshipa i próbował załadować wszystkich na pokład.
2. Kontynuował marsz w kierunku Dropshipa i próbował załadować tylko ludzi z plutonu AE63 na pokład.
3. Zawrócił Dropshipa do bazy, okopał się i heroicznie walczył razem z żołnierzami Blake'a przeciw rebeliantom.
4. Zawrócił Dropshipa do bazy, kazał ludziom okopać się, po czym skrycie opuścić ich i przedostać się do bazy na własną rękę.
5. Popełnił samobójstwo.
THE END